Jest to mój ostatni felieton, bo i tak prawie nikt tego nie czyta.
Gdy zmarł papież Jan Paweł II oglądałem w telewizji wywiad z Lechem Wałęsą odnośnie tej śmierci. Wtedy były prezydent, którego osobiście szanuję i uważam za bardzo wartościową osobę, powiedział zdanie które mi zapadło w pamięci. Brzmiało ono: 'Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, jednakże akurat w tym przypadku mógłbym się z tym spierać.'
Naturalnie, wyrażenie 'nie ma ludzi niezastąpionych' ma w sobie prawdę. Weźmy na przykład mnie - niby se jestem, żyję, nie ma drugiego takiego typka jak ja. Jednakże gdy umrę to MOŻE ktoś będzie za mną tęsknił... przez tydzień. Potem znajdzie się nagle inny typek, powiedzmy Bombel, który będzie zabawniejszy, przystojniejszy, sympatyczniejszy i zasadniczo stary Bublasty odejdzie w zapomnienie.
Ale znam ludzi niezastąpionych.
Są to moi przyjaciele.
Czasem myślałem o tym jakby to było gdybym ich nie miał. Fakt, wracam wtedy np do czasów mojej podstawówki i gimnazjum. Byłem wtedy tzw. chłopcem do bicia, popychadłem. Nikt mnie nie szanował, nie tolerował, nie przepadał za mną. Zawsze na drugim lub nawet siódmym planie. Ale była jedyna osoba, która traktowała mnie jak człowieka. Kamil. Tylko on się w sumie ze mną zadawał, widział we mnie wartościowego człowieka. Dlatego też gdy po 9 latach znajomości mnie jako pierwszemu oznajmił, że wyjeżdża do Hiszpanii i prawdopodobnie nigdy nie wraca, załamałem się. Pierwsze miesiące ze świadomością, że go prawdopodobnie już nie zobacz - mimo iż nie chciałem używać takich słów w moich tekstach - były po prostu chujowe. Pierwsze tygodnie w nowej szkole byłem osowiały i samotny, wszyscy znaleźli szybko jakichś nowych kumpli, zawarli nowe znajomości, tylko ja byłem takim rodzynkiem. Oczywiście potem się wkręciłem jakoś w towarzystwo, ale jednak nigdy nie zapomniałem o Kamilu. W te wakacje widziałem się z nim, godzinę, może dwie. Pogadaliśmy sobie, chciał wiedzieć jak mi się tu żyje, jak tam liceum wspominam, i gdy powiedziałem mu że było świetnie to powiedział mi, że cieszy się z tego. I było widać z jego twarzy że autentycznie się cieszy. Na drugi dzień wracał do Hiszpanii, żegnając się powiedział 'teraz czekam na ciebie, przyjedź do mnie za rok do Hiszpanii, będę czekał'.
W liceum mimo ciężkich początków udało mi się znaleźć przyjaciół. Nie tak zaraz, zacznijmy od tego że osoba, którą uważam dziś za przyjaciółkę, przez pierwsze dwa lata darzyła mnie nieukrywaną i szczerą nienawiścią. Potem jakoś coś się zmieniło i dziś uważam ją za jedną z najlepszych i najfajniejszych dziewczyn jakie kiedykolwiek w życiu spotkałem. Jest jeszcze jej siostra, która jakimś cudem wytrzymywała moje narzekania i jęki i mnie wspiera na duchu. Jest też oczywiście 'Wysoki Czerwony', który zawsze rozśmiesza mnie a ja załamuję jego, do tego też cierpliwie mnie wysłuchiwał gdy miałem pewien bardzo ciężki okres w życiu.
Wczoraj (a właściwie już dzisiaj) przekonałem się, że nie zamieniłbym ich na kogokolwiek innego. Po prostu są najlepsi i ich zmartwienia dotykają także mnie. Do tego, jeżeli mam być szczery, przejmuję się nimi bardziej niż samym sobą.
Tak właściwie czasem przypominam sobie, że w sumie sam siebie szczerze nienawidzę i że moja egzystencja jest zbędna. I wtedy uświadamiam sobie, że żyję dla nich. Chciałbym, by im się powodziło dobrze, zrobiłbym dla nich wszystko, by byli zadowoleni z siebie. Mimo iż wiem, że oni w stosunku do mnie nie mają podobnych odczuć i mnie mają po prostu za 'tego długowłosego', bez nich naprawdę nie mógłbym żyć.
Są po prostu niezastąpieni.
I nie, teraz nie jestem wstawiony. Jestem całkiem trzeźwy i napisałem to z serca. Brzmi to może lekko wsiocko ale mam to gdzieś. Chcę w końcu to z siebie wyrzucić.
Michał S. 'Boobel' 24 sierpnia 2008.